Wróciłam tydzień temu z Paryża. Tam jest zawsze kilka stopni mniej na termometrze niż w Warszawie, ale paryżanki o każdej porze roku wyglądają stylowo. Kluczem jest prostota i skromność. Bez przesady też z tą elegancją, z którą zawsze je kojarzymy. Czarny to nie jedyny kolor występujący w szafie Francuzki (chociaż często jest go najwięcej). Nie chodzi o zakładanie wyjściowych sukienek i rajstop, aby wyglądać chic i z klasą. Nie będę wam radzić i mówić, co jest trendy tej jesieni. Color block, grochy i takie tam.Ważniejsze jest wybrać kilka rzeczy, które są komfortowe, ciepłe i ładne.Do czasu pierwszego śniegu, ślizgawic i notorycznego kataru warto zainwestować w kilka naprawdę dobrych ubrań.
Po pierwsze sweter. Nie ma bez niego jesieni. Wygodny i ciepły. Niekoniecznie gryzący i taki, w którym całe zatoniemy. Z okrągłym dekoltem będzie najlepszy na cienką, jedwabną koszulę. W serek na gołe ciało. Najlepiej aby nie był tylko bawełny, lub taki, który nie zmechaci po dwóch noszeniach. Warto poszukać po lumpeksach i sklepach vintage zamiast pędzić do H&M.
Po drugie płaszcz/kurtka/peleryna/futro. A idealnie wszystko naraz.Paryżanki często chodzą w grubych, wełnianych płaszczach od Isabel Marant, klasycznych trenczach i wojskowych parkach. Wszystko pasuje do wszystkiego. Czerwony czy zielony płaszcz nie do końca sprawdzi się przy każdym ubraniu. Czarny, szary, beżowy i khaki już tak. Okrycia wierzchnie sprawdzą się w uniwersalnych kolorach.
Po trzecie buty. Póki nie pada ulewny deszcz, zapomnieć można o zaparzaniu się cały dzień w kaloszach. Idąc śladem paryżanek, moimi faworytami są les bottes. Znowu od Isabel Marant. Na szczęście ich tańsze wersje znaleźć można niemal w każdym sklepie z obuwiem. Krótkie, do kostki. Szare (najładniejsze!), brązowe, czarne. Oprócz tego, klasyczne loafers, mokasyny albo wiązane buty w cienkiego zamszu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz